niedziela, 25 września 2016

Moje małe tęsknoty - czy tak będę do końca tęsknić.?

Moje małe tęsknoty jest ich tak dużo,że nie sposób je wszystkie opisać w jednym poście. Postaram się jednak, niektóre opisać. Jeśli sięgnę do lat mojej młodości to widzę,że mam pełne prawo napisać tak : dużo ogromnie dużo jest rzeczy za którymi tęsknię. Proza życia ,po prostu  nasz chleb powszedni.Takiego jaki jadłam w swojej młodości już nigdy potem nie dane mi było jeść. W naszych Rydułtowach małym górniczym miasteczku były trzy bardzo liczące się piekarnie które swoje wyroby sprzedawały na miejscu w małych sklepikach.Piekarnia u p.Siedlaczka. na ul,Krasinskiego bardzo bliziutko mego domu piekła chleby małe i duże. Od wczesnych godzin rannych ludzie z całych prawie Rydułtów szli do piekarni aby kupić chleb swieży z nocnego wypieku.Druga tura była około godziny 14-tej. Smak i zapach tego chleba do tej pory,po prawie pół wieku z okładem jest we mnie wciąż żywy,silny.Skórka ciemna chrupiąca,a miąższ delikatny z dziurami. Najlepiej smakował z smalcem z skwarkami.Wtedy w tamtych powojennych latach ,jadało się dużo smalcu. To było podstawowe pożywienie śląskich rodzin.Nikt wtedy się nie zastanawiał,nad skutkami. Miażdżycą i innymi chorobami.Jak mawiali górnicy nic tam na dole nie smakuje tak jak chleb z "fetem" czyli z smalcem. Kanapki "sznity" z smalcem "fetem" to było podstawowe drugie śniadanie ale czasem i pierwsze i drugie.W piekarni u p.Siedlaczka pieczony był też kołocz. Prawdziwy na drożdzach  z "syrem" /serem/ i makiem z posypką.Były też pieczone drożdzówki "kołoczki".U pana Siedlaczka w piekarni młode dziewczyny przyszłe "młode panie' musiały same symbolicznie upiec kołocz.Ja też musiałam to zrobić. Ten kołocz pięknie zapakowany młoda pani lub ktoś z jej rodziny roznosił po znajomych,jednocześnie informując o dacie i godzinie ślubu.Teraz piekne zaproszenia drukowane spełniają tą rolę.Jak "kolocz "był smaczny,udany wróżyło to młodej parze szczęście i pomyślność. Druga piekarnia w latach powojennych to piekarnia u p.Kazika.To właściwie była taka piekarnia cukiernia. Chleb i ciasta i ciasteczka to było jakby to powiedzieć najprościej "niebo w gębie" Też w całym już swoim długim życiu nie jadłam równie dobrych ciastek.Jeszcze przez kilka lat w latach 60-tych ub.wieku mama moja przywoziła nam ciastka o nazwie "japanery" do Sandomierza gdzie mieszkałam.To były takie małe okrągłe torciki o takim grylażowo-czekoladowym smaku.Po prostu boskie. Niestety, recepturę tych ciastek sprzedano podobno do Niemiec z zastrzeżeniem ,że nie wolno ich piec już w Rydułtowach.Nie wiem,tak naprawdę dobrze jakie  były dalsze losy piekarni p.Kazika.Wiem tylko jedno ,że dla mego domu już nigdy żadne ciasta nie były tak dobre jak te od pana Kazika. Jeszcze jedna piekarnia u p.Nowaka piekła bardzo dobry chleb.Kiedy moja mama zamieszkała w blokach koło szpitala kupowaliśmy chleb od p.Nowaka.To był też bardzo dobry chleb.Jednak ten chleb już jedliśmy z masłem i wedliną.Bo zmieniły się czasy.Takie to są te moje małe tęsknoty o innych jeszcze napiszę.Napisała Hala cdn.

czwartek, 8 września 2016

Zaniechanie ,odkładanie na potem,czy to głupota czy len

Ileż to razy w młodości  na polecenie wydawane przez rodziców,nauczycieli odpowiadaliśmy - zaraz ,za chwilę,pózniej. Każdego dnia niektóre czynnosci ktore nalezało wykonac dzisiaj czy zaraz odkładaliśmy na potem.Czasem wydawało nam się ,ze jeszcze nie czas,lepiej jutro to zrobic,dokładniej,sprawniej a czasem nawet całkiem o czymś co mieliśmy zrobic zapominalismy i msciło się to odkładanie sromotnie.Okazywało się niejednokrotnie,ze kogos przez to zawiedlismy.Okazywaliśmy się nie solidni. Nie godni powierzenia nam tego czy tamtego. My tylko chcieliśmy oczywiście zrobić wszystkie powierzone nam zadania tylko tak troszkę pozniej bo teraz to akurat coś ciekawego oglądalismy w komputerrze. Czasami jednak sprawy mają się inaczej .Jestesmy zaspani, chce nam się jeszcze podrzemac,ale juz powinniśmy wstać bo mamy kilka spraw do wykonania.Ale nam się nie chce.Odkładamy sprawę na potem.To potem jest jednak bardzo odległe bo bieżące sprawy już nas tak zaciekawiły i tyle ich jest ,że juz nie pamiętamy o tym co odłożyliśmy na potem. I po jakims czase sprawa sie rypie i awantura gotowa.Znowu jestemy rugani , obsztorcowywani. Gorzej jak sprawy urzędowe odkładamy na  blizej niesprecyzowaną odległość.Wtedy już może byc nie wesoło. Szczegolnie kiedy mamy kontakty z takimi urzedami jak nasz ukochany ZUS czy Urząd Skarbowy.Oj.oni nie mają litosci.Czy ktos z was moi kochani przyjaciele wie jak wygląda przywrocenie terminu w Urzędzie Skarbowym w sprawach spadkowych.To jest sprawa nie do załatwienia. Przecież my tylko zapomnielismy?.Nie chce się wymądrzać ale znam ten problem dobrze własnie z autopsji i wiem co sie wtedy dzieje i jakie sa skutki takiego małego zaniechania.Wiec bardzo was proszę moi kochani - nie popełniajcie  grzechu zaniechania w swoim zyciu codziennym.Dbajcie o swoje interesy,a słowa ,:potem,pozniej to zrobię,za chwile, całkowicie wykreślcie ze swego słownika.Najlepiej i bezpieczniej bedzie kiedy to co macie zrobić jutro zrobcie dzisiaj.To ,że do tej mądrosci doszłam dopiero teraz  tez chyba cos daje do myslenia.Napisała Hala cdn.

niedziela, 4 września 2016

Czy potrzebni są chrzestni rodzice i swiadkowie ślubu ?

Ostatnio kiedy przyszla do mnie bezsenna noc,zastanawiałam się nad takimi roznymi,co by było,gdyby, i doszłam  do wniosku ,że bardzo mało wiem ,jaką rolę kosciol katolicki przeznaczył dla chrzestnych ojców i matek.Tylko raz w moim życiu bylam poproszona o bycie matką chrzestną.Odmowilam ze wzgledu,na chorobę i juz nigdy wiecej nie dostałam takiej propozycji.Bo podobno odmowa wlasnie tym skutkuje.Ale czy tak jest nie wiem doprawdy.  W mojej rodzinie ,i ja też tak uważam rodzicami chrzestnymi,winni być ludzie z rodziny stosunkowo młodzi, dobrze rokujacy w sensie stabilizacji zyciowej,poważni. Teraz doszedl do tego jeszcze warunek dosc majętni. Kosciól katolicki tlumaczy to tym,ze w razie jakiegoś problemu rodzice chrzestni winni mieć środki i możliwość na zajęcie sie swoimi chrześniakami. Jak jest w praktyce .Siegne do swoich wspomnień. Moimi rodzicami chrzestnymi byli maz siostry mojej babci,i najmłodsza siostra mego ojca.Pamietam dobrze jeden z prezentów otrzymanych od chrzestnego w dniu I-szej Komunii swiętej.Była to przepiekna srebrna utkana misternie mała kosmetyczka. Nie wiem,co się z nia stało.Pewnego dnia znikla.Ale,swego chrzestnego bardzo dobrze pamietam.Jak kiedyś moja mama coś na mnie powiedziała ,bardzo ja ofuknął.Co Ty od niej chcesz powiedział:ona sama tak daleko od rodziny z dwojka dzieci i sobie dobrze radzi.Daj jej spokój. Ze był wielkim autorytetem to podziałalo na moja mamę.Moja matka chrzestna też zawsze mi pomagała ,wspierała.Została też matką chrzestna naszego syna i córki.Kiedy wyemigrowała do Niemiec w latach 70-tych juz sie nigdy więcej nie zobaczyłysmy.Tylko mój syn przed laty,będac wNiemczech ją odwiedził.Zmarla kilka lat temu .Dlaczego dobrze jak chrzestnymi są ludzie z rodziny? Bo chociaż z okazji rodzinnych uroczystości wesel,pogrzebow mozna sie spotkać i porozmawiać. Teraz kiedy żyjemy w czasach ogromnego kultu  "mamony" chrzestnymi są bogaci znajomi.Bo prezenty solidne ,i koperty z załącznikami niczego sobie.Tylko ,ze najczęściej te znajomosci trwaja do czasów pierwszej komunii chrześniaka Ijak dobrze idzie to nawet do wesela.Potem to już jest nie ważne.Chociaż nie generalizujmy bo i w rodzinie rzadko bywa aby ,ktoś swoja rola chrzestnego sie za bardzo przejmował. Analogicznie bywa z funkcją swiadkowania na ślubie. Czy ktos z swiadkow przysięgi ,zajal jakieś stanowisko kiedy łamana jest ta przysięga.Chyba nie ? Ale zeby tradycji się stało zadość i jedna i druga funkcja ma sie dobrze. Tylko posłuchajcie mnie - rodzina to rodzina i tego się trzymajmy.Napisała pod wpłyewm bezsennej nocy Hala cdn...........